W tym roku miałem okazje wziąć udział w krótkich, bo dwudniowych zawodach rozgrywających się już w jesiennej scenerii, na zbiorniku Carp Team Maniak. Nazwa rywalizacji to Zawody Weterenów i formuła typowo rzutowa, gdzie liczą się wszystkie ryby do klasyfikacji końcowej plus Big Fish.
Tym razem postanowiłem pojechać nad wodę z synem Olkiem, który niedługo kończy 14 lat. Pierwsze takie zawody dla niego, pierwsze nocowania w namiocie i do tego nutka rywalizacji. Na szczęście pogoda nie zapowiadała się na ekstremalnie złą, tylko taką typowo jesienną – trochę słońca, trochę deszczu, ogólnie dobra na ryby,… niekoniecznie dla karpiarzy. 🙂
Na miejscu okazało się, że po ostatnich obfitych opadach deszczu, większość terenu pokryta jest błotem i gliną, co utrudniało rozkładanie obozowiska oraz samo poruszanie się po terenie. Dla karpiarzy takie przeszkody, to nie przeszkody i po krótkim czasie od losowania można było już zarzucać wędki i atakować mieszkańców toni. Niestety nam wylosowała się miejscówka na samym środku wody i bez dostępu do jej głębszych partii, gdzie jak później miało się okazać, stacjonowały prawie wszystkie karpie. Po wysondowaniu łowiska (markery zostały ustawiane na nowo, więc stare mapki były nieużyteczne), przystąpiliśmy do typowania miejscówek i obławiania ich zgodnie z prawidłami zawodów rzutowych, jak i znajomości tego zbiornika.
O zgrozo!, pierwsza nocka minęła bez pika i nazajutrz widać było po wynikach, iż tylko dwa, skrajne stanowiska z dostępem do głębszej wody zaczynały łowić regularnie i to te większe sztuki – nastokilogramowe. Nasz cały brzeg był bez ryby. Zrobiliśmy więc sobie śniadanie, jak na Mistrzów przystało i obgadywaliśmy plan na czekający nas dzień.
Jedna, złowiona o poranku ryba u sąsiadów rozdrażniła nasze ambicje i musiałem wziąć się do roboty, aby pokazać synowi, że tatuś tez potrafi łapać karpie. Szybka korekta zestawów końcowych, zmiana strategii, miejsca kładzenia zestawów i jazda!
Na pierwsze branie po zmianach, nie trzeba było długo czekać. Pierwszy karp ucieszył nas bardzo, bardzo i Olek mógł aktywnie uczestniczyć w podbieraniu i przygotowywaniu karpia do ważenia i zdjęć.
Kolejne brania pojawiały się już regularnie, co dobrze świadczyło o naszej strategii na tę porę roku. Niestety wielkość karpi nie powalała, a stanowisko, które miało od samego początku znaczną przewagę nad wszystkimi zespołami, było poza naszym zasięgiem, łowiąc co jakiś czas karpia większego od naszych. Nie poddawaliśmy się i chcieliśmy chociaż ukończyć zawody na drugim miejscu, udowadniając iż umiemy poradzić sobie w każdych warunkach. Niestety odważna i ryzykowna strategia wymuszała na nas łowienie blisko markerów i zaczepów, gdzie kilka brań skończyło się zerwanym zestawem, lub wygraną karpia. Sąsiedzi z prawej strony, oraz skrajne stanowisko łowiąc big fisha aktywnie włączyło się do rywalizacji depcząc nam po pietach. Ale jak się później okazało, nocka należała do nas. Po nieprzespanej i pracowitej drugiej nocy, mieliśmy wszystkie worki wypełnione karpiami czekającymi na poranne ważenie.
Wiedzieliśmy, iż drugą lokatę mamy pewną, a nawet pojawiły się zakusy na pierwszą. Niestety kilka brań większych karpi przed końcowym gwizdkiem u prowadzących w tabeli, przyklepało tylko końcowy wynik.
Podsumowując zawody, ukończyliśmy je na 2 miejscu i jak na debiut ojca z synem byliśmy bardzo z siebie zadowoleni. Niedosyt pozostał, aczkolwiek świadomość, iż zrobiliśmy wszystko co się dało wycisnąć z danej miejscówki pozwalała nam jechać spokojnie do domu. Duma mnie rozpierała i rozpiera do dzisiaj.
Super spędzony czas ojca z synem – niezastąpiony i najlepszy!
– Paweł
Obserwuj nas