Krótka, ale owocna i wesoła zasiadka na łowisku Jerzyn – sierpień 2018

Udostępnij
Facebooktwitterpinterestlinkedin

 

 

 

 

Kiedy zadzwonił do mnie kolega Marcin z propozycją spędzenia kilkunastu godzin nad Jeziorem Jerzyn, nie zastanawiałem się długo. Niestety prawie wszystkie stanowiska były zajęte, więc wzięliśmy te, które latem nie za bardzo są popularne – położone blisko plaży i stanicy kajakarskiej.

„Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma” – w myśl tej maksymy, przyjechaliśmy popołudniem nad wodę. Doba zaczyna się od godziny 16-tej, więc już kilka minut po 17-tej rozpoczęliśmy rozpakowywanie i rozkładanie obozowiska. Szybko i sprawnie to poszło, lecz w trakcie tych czynności stwierdziliśmy, iż nie będziemy rozbijać się w 4 osoby na dwóch stanowiskach, tylko ścieśnimy się i ulokujemy na jednym. W związku z tym musieliśmy, przemyśleć rozlokowanie wędek i aby nic się nie plątało w trakcie łowienia, rozpoczęliśmy typowanie miejscówek.

Pierwsze zestawy zaczęły lądować w wodzie już około godziny 20-tej, więc aby zdążyć przed zmrokiem musieliśmy zagęszczać ruchy. Byłem nad tym łowiskiem pierwszy raz, koledzy na tej stronie zbiornika również, więc miejscówki wybieraliśmy intuicyjnie, w myśl zasady gdzie mógłbym najbardziej przebywać gdybym był karpiem 🙂 i aby zmaksymalizować najbardziej szanse na spotkanie z nim podczas tej krótkiej wizyty nad wodą.

Po wywiezieniu zestawów, zasiedliśmy do pogaduch, kolacji i ogólnie integracji nad wodą. Niestety intensywny dzień w pracy spowodował, iż parę minut przed 24-tą zdecydowaliśmy się o rozejściu do swoich wyrek. Wtedy nastąpił pierwszy pik i odjazd ze stacji kolegi Pawła.

Zaciął pewnie i mały bączek wylądował w podbieraku, nie bez problemów. Mały, ale wariat, który dobrze zareagował zaraz po braniu i zaparkował w nenufarach. Trzeba było po niego płynąć. Dobrze się zaczyna, pomyśleliśmy bo 10 minut później z tej samej strony u kolegi Marcina znowu jest branie i trochę większy karpik także czeka już na sesję zdjęciową.

Po godzinie 3 nad ranem, budzą mnie pierwsze, pojedyncze piki na wędce ulokowanej daleko od naszej miejscówki, na przeciwległym brzegu. Po 20 minutach od pierwszego „pik” następuje konkretny odjazd i po fajnym, kilkuset metrowym holu mam swojego pierwszego karpia tej zasiadki.

Kładę się spać, tylko po to, aby zaraz po 5-tej, Arka sygnalizator nie wybudził mnie ze snu. Miejscówka także z przeciwległego brzegu daje ładnego karpia, lecz podczas holu tej ryby zestaw Pawła także się odzywa i mamy równocześnie wyjęte dwa karpie, które po szybkiej sesji zdjęciowej wracają do wody.

 

 

Zanim zdążyliśmy coś skomentować, Marcin już zacina kolejną rybę i melduje na macie ładnie wybarwionego golca.

Sesja Marcina, zaraz po tym nasza z rybami z nocy i możemy zasiadać do śniadania.

 

 

Parę minut po pierwszym kęsie kiełbaski z grilla następuje u mnie branie i ryba parkuje od razu w pasie trzcin na drugim brzegu.

 

 

Kilka sekund później postanawia jednak przypłynąć na moja stronę i zmylić mnie tym manewrem. Przyznam się, iż myślałem kilkukrotnie że ryba się spięła. Kiedy karp był już blisko, postanowił odbić w lewo i zaparkować w podwodnych zaczepach i trzcinowisku.

 

 

Decyzja jest jedna- płyniemy po niego.

 

 

Walka w trzcinowisku

 

 

Mamy go!

 

 

Szybka sesja

 

 

I do wody

 

 

Później nastąpiła już niestety czarna seria spinek i utrat ryb. Pięknych kilka brań u Arka, skończyło się nawet zerwanym przyponem w zaczepach. Marcin i Paweł stawiając swoje zestawy blisko zatopionych drzew także narażali się na ryzyko utraty ryby, co niestety kilkukrotnie miało miejsce już przy samym podbieraku.

 

 

Kiedy po godzinie 14-tej postanowiliśmy powoli zwijać obozowisko. Rozpocząłem zwijanie wędek od tej najdalszej, niestety była ona przymurowana twardym zaczepem do dna. Wcześniej pojedynczy pik na niej sugerował zainteresowanie ryb w tym obszarze moją przynętą. Postanowiłem popłynąć po zestaw, aby go nie zerwać, prosząc Marcina o pomoc na wiosłach. Kiedy byliśmy na miejscu okazało się przy odplątywaniu żyłki z trzcin, iż na haku zapięty jest mały karpik. Bez podbieraka postanowiliśmy popłynąć do naszego brzegu i go wyczepić. Kiedy obróciliśmy się w naszą stronę widzimy, że Paweł trzyma wędkę Marcina i holuje rybę. Marcin wówczas dostał większej adrenaliny i przyspieszył zdecydowanie pracę na wiosłach. Po dopłynięciu do brzegu podebraliśmy karpia, który przypłynął z nami z przeciwległego brzegu, oraz zaraz po tym tego, który pobrał zestaw położony blisko nas.

 

 

Po tej akcji postanowiliśmy się już spakować i cieszyć udaną zasiadką i mile spędzonym, wspólnie czasem. Na tym krótkim wypadzie było wszystko: brania, pogawędki, dobre jedzenie, ryby i fajne towarzystwo wraz z pogodą. Czego chcieć więcej? Dodam tylko, że dla chłopaków był to kolejny trening nad tą wodą przed zbliżającymi się zawodami o randze kwalifikacji do PCM 2019. Dlatego też specjalnie nie wymieniałem co zakładaliśmy na włos, ani co było składnikiem zanęty. Na pewno były to wszystkie produkty ze stajni Invadera 🙂

Reasumując, takie zasiadki, pomimo braku wielkich kabanów na macie dają dużo satysfakcji, gdyż pogoda i miłe towarzystwo przy akompaniamencie dźwięku sygnalizatorów ładują akumulatory przed kolejnymi, zwyczajnymi dniami spędzonymi w pracy.

Szybka zasiadka – mega satysfakcja!

 

 

 

Do zobaczenia nad wodą….

 

 

 

 

Obserwuj nas
Facebookpinterestinstagram